Budynki, których nie było

Budynki, których nie było

Znacie Dom Atrakcji Anotoniego Gaudiego? Tribune Tower Eliela Saarinena? Wygładzacze Chmur El Lissitzky’ego? Nie? A powinniście je znać, tak jak Empire State Building albo wieżę Eiffla – dorównują im rozmachem i pomysłowością. Nawet pomimo tego, że nigdy nie zostały wybudowane.

Architektura ma swój początek w głowie projektant. Jego pomysł czy wizja zostaje następnie przeniesiona na papier, z uwagą i pietyzmem rozrysowywana, piętro po piętrze, stopień po stopniu. Nierzadko niestety na tym etapie się kończy – architekt nie znajduje inwestora, przegrywa konkurs na realizacje albo zostaje pokonany przez problemy konstrukcyjne. Takie niezrealizowane wizje architektoniczne można przyrównać do rękopisów – choć nigdy nie zostały wydane drukiem, po latach mogą zachwycić zarówno zwykłych odbiorców, jak i krytyków.

Dom Atrakcji Anotoniego Gaudíego

Można powiedzieć, że Antonio Gaudí stał się ofiara jednego ze swoich projektów – jego nazwisko powszechnie kojarzy się wyłącznie z kościołem Sagrada Familia w Barcelonie. A niesłusznie! Ten wszechstronny inżynier był autorem również innych, niecodziennych projektów. Jednym z nich jest Dom Atrakcji, jaki w 1908 roku miał powstać na Manhattanie (niedaleko miejsca, w którym lata później stanęły dwie wieże World Trade Center). Jako wyraz stylu Gaudíego, pełnego zakrzywionych ścian, licznych łuków i obfitych ornamentów, było to dzieło z definicji nieprzystające do Nowego Jorku – miasta regularnych, prostokątnych działek i klockowatych budynków.

Tylko dla bogaczy?

Najważniejszym elementem budynku miała być wysoka na 300 metrów wieża – gdy ją wybudowano, byłaby najwyższym budynkiem w Wielkim Jabłku. Na jej szczycie miała znajdować się wielka gwiazda, a ściany miały zdobić liczne kolorowe witraże. W środku miały znaleźć się luksusowe pokoje hotelowe, sale wystawowe i teatralne, a także eleganckie restauracje, zdobione scenami z mitologii.

Nie wiadomo dokładnie, kto był inwestorem budowli i dlaczego do niej nie doszło. Czy to z powodu poważnej choroby Katalończyka? A może veto postawił sam architekt, nie chcąc, by Dom Atrakcji miał służyć wyłącznie nowojorskim bogaczom? Aktualne pozostają tez inne pytania – czy próba przeszczepienia na nowojorski grunt stylu z Hiszpanii była uzasadniona, czy raczej wynikała z dużego ego twórcy, który swego projektu nie chciał dostosować do zastanej przestrzeni? A może taki brawurowy projekt tylko pomógłby poluzować zaciśnięte ciasno kołnierzyki bankierów z Manhattanu? Nigdy się tego nie dowiemy.

Tribune Tower Eliela Saarinena

Niespełna dwie dekady później, w innym amerykańskim mieście głowy architektów zaprzątało inne pytanie – kto wygra konkurs na nową siedzibę redakcji gazety „Tribune”? Miał to byś nowy symbol Chicago, rozwijającego się miasta drapaczy chmur, za którego projekt wyznaczono nagrodę na bajońską sumę 100 000 dolarów. Zgłoszonych zostało w sumie 260 projektów z całego świata, a wygrał pomysł autorstwa duetu Howells & Hood. Ich neogotycki wysokościowiec ma przypory przypominające francuskie katedry i zwieńczony jest ośmiokątną „latarnią”. Tribune Tower niewątpliwie odpowiadał założeniom gazety z tradycjami, ale wielu wskazywało, że ciekawszy był projekt, który zajął drugie miejsce.

Fin w USA

Fiński architekt Eliel Saarinen wyszedł poniekąd z podobnym pomysłem – odwołującym się do gotyckich tradycji – ale dla niego ważniejsza niż ornamentyka, była strzelistość. Pionowe linie, tworzone przez murowane występy, prowadzą oko oglądającego ku górze, aż ku kaskadowo zmniejszającym się kolejnym piętrom. Właśnie to rozwiązanie zaadaptowali kolejni architekci, kreślący rysunki amerykańskich drapaczy chmur, a jeden z najwybitniejszych – Louis Sullivan – określił projekt Fina jako drogowskaz dla przyszłych twórców. Uskokowo zwężający się budynek nie tylko umożliwiał słońcu dotarcie na ulicę, lecz także dodawał dynamizmu monumentalnym budynkom. Choć Saarinen nie zajął pierwszego miejsca w konkursie, zyskał uznanie w środowisku, co przeniosło się na kolejne zlecenia, a w końcu na przeprowadzkę do Stanów. Tam stał się wpływowym twórcą, a do jego uczniów należeli min. Charles i Ray Eamesowie.

Wygładzacze Chmur El Lissitzky’ego

Skoro jedne budynki są drapaczami chmur, inne powinny je wygładzać. Jednak w tym celu nie powinny piąć się pionowo, lecz rozciągać się w poziomie – zgodnie z myślą, że ludzie nie latają, ale chodzą. Zawieszone wysoko nad ulicami i skrzyżowaniami, powinny być długie nawet na 180 metrów i opierać się na masywnych pylonach. Wizja stojąca w sprzeczności z tym, do czego dążyli konstruktorzy amerykańscy, powstała w połowie lat 20. XX wieku w głowie rosyjskiego artysty – El Lissitzky’ego. Prostopadłościenne budynki miały mieć konstrukcję stalową, a ich boki miały być okryte szkłem. Dzięki temu mogło się w nich odbijać niebo, a Wygładzacze zyskiwały na lekkości. Nowatorstwo rozwiązania, dzięki któremu architektura zdawała się być zawieszona w powietrzu wykorzystał później np. Mies van Der Rohe.

Między ziemią a niebem

Sztuka El Lissitzky’ego utrzymana w duchu suprematyzmu, była ściśle powiązana ze zmianami politycznymi, jakie dokonywały się w Rosji po rewolucji z 1917 roku. Artysta uważał, że dzięki zrealizowaniu jego wizji, każdy obywatel odczuje skutki rewolucji bolszewickiej na ulicach własnego miasta. Wygładzacze były poniekąd zamierzone jako przeniesienie geometrycznych, kolorowych linii i brył z jego obrazów wprost do Moskwy. Choć – najprawdopodobniej przez trudności z realizacją – nigdy nie powstały, były szeroko znane i komentowane. Stały się też podwaliną dla późniejszych modernistycznych twórców, pragnących idee i politykę zaprząc w służbie sztuki.

 

Napisano na podstawie: „Wizje niezrealizowane”, Philip Wilkinson, Wyd. Rebis, Poznań 2018

To może Cię zainteresować