Miasto sięgające chmur. Architektura w Nowym Jorku – cz. 1
Choć polityczną stolicą Stanów Zjednoczonych jest Waszyngton, ich serce bije na Manhattanie. Biznes, media, nowe technologie, moda, design, film, kulinaria – oraz oczywiście architektura – wszystko tu zyskuje podatny grunt do rozwoju. Miasto, które nigdy nie śpi powinno więc być najważniejszym celem podróży dla każdego, kto kocha sztukę.
Komu nie jest znana panorama Nowego Jorku? Rząd drapaczy chmur, przytulonych ciasno do siebie, skupionych na niedużej wyspie wciśniętej pomiędzy rzeki Hudson i East River, to widok, który w pamięć i wyobraźnię ludzi na całym świecie wdrukowały amerykańskie filmy. Łatwiej jest nam rozpoznać Empire State Building i Statuę Wolności niż europejskie Partenon i Panteon. Architektura Nowego Jorku to jednak coś więcej, niż ładny widok – to opowieść o wielkich pieniądzach, odwadze tworzenia nowej rzeczywistości i, nierzadko, postawieniu wszystkiego na jedną kartę.
„Jeżeli Manhattan wciąż poszukuje teorii, powinna ona – gdy już zostanie odkryta – zawierać przepis na architekturę jednocześnie ambitną i popularną. Manhattan wygenerował bezwstydną architekturę, wielbioną wprost proporcjonalnie do tego, jak bardzo brakowało jej umiaru, i szanowaną o tyle, o ile posuwała się za daleko”.
Rem Koolhaas, „Deliryczny Nowy Jork”, s. 9
Po pierwsze: rozwój
Nowy Jork, mający swoje początki w XVII wieku, w formie, jaką znamy dziś, zaczął kształtować się około 1898 roku. To wtedy włączono w jego obszar Brooklyn, hrabstwo Nowy York, Richmond i Queens, a symbolicznej unifikacji tych obszarów dopełniło w kilka lat później otwarcie pierwszej linii metra. Stopniowo znikała pierwotna, drewniana zabudowa, dając miejsce okazalszym, historyzującym budynkom, wzorowanym często na greckich i włoskich świątyniach. Zwarty układ przestrzenny sprawiał, że każdy starał się maksymalnie wykorzystać potencjał działki, a skrawek ziemi na tym terenie był wtedy – i dzisiaj jest – na wagę złota.
Boom gospodarczy początku XX wieku sprawił, że potrzebnych było coraz więcej rąk do pracy, a ludności wciąż przybywało – już na początku lat 20. Wielkie Jabłko stało się najbardziej zaludnionym miastem na świecie. William Cullen Bryant, poeta i wydawca „Evening Post”, ostrzegał przed niekontrolowanym rozrastaniem się miasta i był jednym z pierwszych, którzy apelowali o konieczność zachowania zieleni, niezbędnej w tak dużej aglomeracji. Zorganizowano więc konkurs architektoniczny na projekt Central Parku, zlokalizowanego wzdłuż 5 Alei, między ulicami 42 i 59. W 1858 roku wygrał projekt autorstwa Fredericka Law Olmsteda i Calverta Vauxa – zrealizowano go kilka lat później, osuszając znajdujące się tam bagna i sadząc tysiące drzew.
Po drugie: rozmach
Miliony ludzi, przybywający do Nowego Jorku w poszukiwaniu pracy i lepszego życia, często mieszkało w warunkach, w jakie trudno nam dziś uwierzyć – dość powiedzieć, że około połowy XIX wieku tylko 6000 domów było podłączonych do systemów wodociągów, a rynsztoki płynące ulicami były czymś zupełnie zwyczajnym. Robotnicy mieszkali w stawianych naprędce, przeludnionych kamienicach czynszowych, w których higiena urągała wszelkim standardom. Ich bieda kontrastowała z bogactwem, które pozwalało na tworzenie konstrukcji maksymalnie wykorzystujących ówczesne zdobycze techniki. Most Brookliński jest doskonałym przykładem takiej realizacji, łączącej nowe technologie z potrzebami społecznymi. Projekt ocierał się o szaleństwo – dwie neogotyckie wieże miały być najwyższe na kontynencie, a sam most, o długości ponad pół kilometra, najdłuższy na świecie. Łącznik Manhattanu i Brooklynu powstawał ponad 14 lat, a budowlę wielu robotników przypłaciło zdrowiem lub życiem (pracując kilkanaście godzin w niedotlenionych kesonach kilka metrów pod powierzchnią wody zapadali na tzw. „chorobę kesonową”). Dzieło XIX wiecznej architektury obwołano cudem z kamienia i stali, kolejnym powodem dumy nowojorczyków.
„I tak oto dzieło, które wedle wszelkiego prawdopodobieństwa stanie się najtrwalszym pomnikiem, które będzie o nas mówić potomnym, jest dziełem na wskroś utylitarnym – nie świątynią, fortem czy pałacem, ale mostem”. Architekt Montgomery Schuyler, „Harpers Weekly”.
Maj 1883, cyt. za: M. Rittenhouse, „Od Manhatty do Ground Zero”, s. 95
Po trzecie: innowacja
Na hasło „architektura w Nowym Jorku” pierwsze do głowy przychodzą drapacze chmur (choć tak naprawdę narodziły się one w Chicago). Niewiele jednak osób w pełni zdaje sobie sprawę z tego, co sprawiło, że mogły one powstawać. Przede wszystkim wpływ miała na to nowa konstrukcja, odchodząca od stawiania ścian nośnych na rzecz stalowych prętów, na których opierał się ciężar. Jednak wysoki budynek nie byłby użyteczny, gdyby na jego piętra trzeba było wspinać się schodami. Na wielkiej światowej wystawie przemysłu w 1853 roku, odbywającej się w Nowym Jorku, niejaki Elisha Otis zaprezentował swój wynalazek, który zrewolucjonizował architekturę. Bezpieczna i bezawaryjna winda pozwoliła na budowanie wyżej i wyżej, a na Mahattanie zaczęło przybywać strzelistych wieżowców, drapiących od spodu niebo (oryg. skyscraper).
Po czwarte: wielkość
Jednym z najsłynniejszych symboli Wielkiego Jabłka jest Flatiron z 1903 roku, stojący u zbiegu trzech ulic – 5. Alei, Broadway i Ulicy 23 – uważany za najstarszy wieżowiec Manhattanu. Elegancki, o smukłej linii, misternie zdobiony, także dziś jest wyznacznikiem architektonicznej doskonałości. Symbolem innych wartości jest powstały niewiele później, trzykrotnie wyższy od „Żelazka”, neogotycki Woolworth Building, pomyślany jako katedra handlu i arcydzieło materializmu. Wyścig na metry wygrał następnie Chrysler. Realizacja potentata motoryzacji zwieńczona została rodzajem korony (a raczej tiary) w stylu art déco. Później pałeczkę pierwszeństwa przejął Empire State Building – piący się ku niebu pomimo krachu na giełdzie, zapoczątkowanego słynnym Czarnym Czwartkiem.
Po piąte: siła
Właśnie nieugiętość to synonim Nowego Jorku. Przezwyciężanie przeciwności można tu obserwować już od początku jego powstawania. Pożar, jaki wybuchł w 1835 roku, i który strawił ¾ najbogatszej części Manhattanu, mógłby zahamować rozwój niejednej aglomeracji miejskiej. Jednak Downtown szybko powstało z popiołów, a pobudowane tu sklepy i biura były tylko dźwignią dla rozwoju budownictwa mieszkalnego w innych częściach Wielkiego Jabłka. Wieżowce World Trade Center przypominają o tym, że także współcześnie nie istnieje nic, co może zatrzymać wibrującą energię tego megamiasta. Pomysł budowy WTC – siedmiu wież, które same w sobie stanowiły miasteczko z osobnym kodem pocztowym – powstał w latach 60. w głowach braci Rockefeller. Jego celem było przywrócenie świetności nieco zapomnianej dolnej części Manhattanu. Budowę kosztującą ponad miliard dolarów zrealizował Monoru Yamasaki. W jej wyniku powstała mała wyspa – Battery Park – stworzona z ton ziemi i skał wykopywanych pod fundamenty dwóch ogromnych wież. Animuszu inżynierom dodawały ówczesne czasy – loty w kosmos potwierdzały, że wszystko jest możliwe. Podziw dla gigantycznego kompleksu wież mieszał się z krytycyzmem dla tej mało wyrafinowanej architektury. Paradoksalnie, WTC w pełni wypełniło swoją rolę dopiero, gdy go zabrakło. Wydarzenia 2001 roku zjednoczyły Amerykanów. Na miejscu tragedii powstały nowe budynki – w tym m.in. 1 World Trade Center, zwany potocznie Freedom Tower, którego bryła łączy dwie upadłe wieże w jedno. Najbardziej znacząca jest jednak znajdująca się w Ground Zero fontanna – składająca się w głównej mierze z wielkiej, pustej przestrzeni. Woda spływa w dół, tak głęboko, że umyka przed wzrokiem osób stojących na chodniku. Wymowna dzięki nieobecności, doskonale podkreśla to, co w Nowym Jorku najważniejsze – energię, nadzieję i niezłomnego ducha.